NAZNACZONY (5)

To, że w radiu, a tym bardziej w telewizji, od początku lat dziewięćdziesiątych można było mówić otwarcie po kaszubsku, było jak balsam na zamęczoną w Polsce Ludowej kaszubską duszę. Kto przedtem słyszał kaszubską mowę w pociągu, autobusie, na gdyńskich czy gdańskich ulicach? Przecież wszędzie mówiło się „z wysoka” – po polsku. A w kościele? Przecież wiadomo było, że Pan Bóg po kaszubsku nie rozumie. A teraz pokazywali msze święte w telewizyjnym kaszubskim magazynie „Snôżô Zemia”. Jest ta nasza ziemia snôżô ­– piękna – mówili ludzie po obejrzeniu programu w niedzielny poranek. Nie ma się czego wstydzić.

Szefową „Snôżej Zemi” była Jizabela Trojanowskô, dziennikarka z czterdziestoletnim stażem. Żyła w ciągłym biegu, wszędzie było jej pełno, wszystko musiała wiedzieć, zawsze wtrącić swoje trzy grosze. Lubiła otaczać się młodymi, żeby ich uczyć, ale przecież nie tylko po to. To oni dodawali jej sił do codziennej pracy. Goniła ich czasami od rana do nocy po całych Kaszubach i mówiła: „Najpierw praca, a kiedy się wyrobicie, to się zabawicie”. Było w tym coś nadzwyczajnego? Chyba nie… Tylko kto mówił, że Trojanowskô była nadzwyczajna? Wymagała od innych i od siebie. Tacy już są Kaszubi – pracowici. Że Trojanowskô nie była Kaszubką? Prawda, z krwi i kości nie była. Za to świadomość miała, nawet większą niż niejeden rodowity Kaszub.

W TVG Gùst, na przykład, brał się za pisanie scenariusza telewizyjnych lekcji języka kaszubskiego, a Amandus najczęściej jeździł z ekipą – kamerzystą, dźwiękowcem i kierowcą – nagrywać choćby wielkanocne zwyczaje do świątecznego programu. Tak latali między telewizją, radiem a „Dziennikiem Bałtyckim”. Tu pomagali Ludwichowi, tam znowu Mark w gazecie potrzebował pomocy. A jeszcze poezję debiutującej koleżanki trzeba było wydać, kasety audio z kawałami najlepszych na Kaszubach gawędziarzy, pierwszy kaszubski komiks czekał na druk, a zaraz potem – ostatnia korekta „Kaszëbskji Biblëji” księdza Grëczy. Od rana do nocy robota. Śmiali się, że nie będą mieli czasu umrzeć.

„Tãga” już nie wychodziła. Największy kłopot był z kolportażem. W jedną niedzielę w miesiącu redaktorzy rozjeżdżali się w różnych kierunkach i stali po mszach pod kościołami. Czasami wziął to jakiś sklep, czasami w mirachowskiej gospodzie więcej się rozeszło. Wystarczyło półtora roku, żeby wśród kaszubskich pisarzy, a było ich kilkudziesięciu, zasiać niezgodę co do pisowni z 1974 roku, która przygotowana była tak, żeby „polski czytelnik” mógł poradzić sobie z czytaniem po kaszubsku bez uczenia się kaszubszczyzny. Pod naciskiem „Tãgi” piszący zaczęli głośno mówić, że ta grafia nie oddaje brzmienia języka kaszubskiego. Najgłośniej dyskutowali nauczyciele języka kaszubskiego, którzy dzięki nowemu prawu mogli uczyć kaszubskiego w szkole, a nie posiadali do tego narzędzi. Klara Meler, która jako pierwsza na Garecznicy wprowadziła jedną godzinę w tygodniu nauki języka kaszubskiego, zaczęła uczyć według własnych zasad pisowni.

Na II Kongresie Kaszubskim, który miał być drogowskazem dla działających na kaszubskiej niwie, grupa „Tãgi” w „Lecówce”, to jest w kongresowym biuletynie, postawiła sprawę jasno – fundamentem tożsamości Kaszubów jest język kaszubski. Jego ochrona i rozwój powinny być na pierwszym miejscu, w każdym działaniu.

Wtedy synowie Zrzeszińców wykonali milowy krok w rozwoju języka. Najważniejsza była reforma pisowni. Na tym polu Gùst lubił być alfą i omegą. Powiedziałby kto? On, student politechniki, a potem młody inżynier od budowy dróg i mostów! Najlepsza okazała się metoda „faktów dokonanych”. Wydawnictwa publikowały coraz więcej książek po kaszubsku, a ich korektę zlecały Gùstowi. Polemiki, udowadnianie, że od stawiania kreseczek dzieciom ręce się wykręcą, prasowe kłótnie – to wszystko była musztarda po obiedzie. W końcu, w 1996 roku, doszło do ortograficznego kompromisu. Do promocji i nauki zasad ortograficznych bardzo dobrym medium okazała się gazeta „Na nordze. Pismiono Kaszëbsczi Zemie”. Jej wydawca, Karól Kilwater, mianował Gùsta redaktorem naczelnym, i wtedy już poszło z górki.

Należy stwierdzić, że sprawa statusu języka kaszubskiego, a przy tym jego ochrony i rozwoju, dla wielu działaczy była tak ważna, że nie chcieli – jak się im wydawało – obciążać ludzi kwestią tożsamości Kaszubów ani opozycją do Polaków czy Niemców. Jeszcze na to nie czas – mówili. Właściwie całkiem świadomie pomijali te sprawy. Może również dlatego, że powoli w niektórych już przygasał rewolucyjny ogień z początku lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku?

Nie brakowało wewnątrz kaszubskiego ruchu przeciwników etnocentrycznej polityki, jak nazywali działania młodych. „­­Trzeba zatrzymać ten północny wiatr, ten sztorm, co próbuje wszystko zniszczyć!”, głośno protestowali starzy, którzy bali się, że to wszystko za szybko się dzieje i nastawi negatywnie innych do Kaszubów. Oni mieli już swój czas i pewnie robili, co tylko mogli, żeby jic w przódk z kaszëbizną[1], jak chciał poeta. Czas, w jakim przyszło tym starym działać i żyć, był trudny. Nie tylko ubrania, mięso czy cukier, ale nawet myśli były wtedy koncesjonowane. Należał się im szacunek za to, co udało im się dokonać, i pewnie by go mieli, gdyby kurczowo nie trzymali się myśli, że największą wartością jest prawomyślność, i nie próbowali poskromić każdego, kto myśli inaczej. Wszyscy na to samo kopyto: każdy Kaszub to Polak.

– Quo vadis Cassubiae?![2] – pytał Pioter Semiã, poeta i ideolog starych, na jednym ze spotkań Zrzeszenia. – Nie potrzebujemy żadnej kaszubskiej irredenty. Wiemy, kim jesteśmy i gdzie nasze miejsce. A ono jest tu, gdzie Polska przegląda się w wodach Bałtyku! Chcemy tworzyć jedną pomorską społeczność, z kaszubskim kręgosłupem, jako częścią ogólnopolskiej narodowej kultury.

W czasie przerwy Semiã palił cygaro i popijał mocną kawę, stroniąc od rozgadanych ludzi. Amandus miał ochotę z nim porozmawiać. Nie pchał się jednak na wolne krzesło przy stole, przy którym siedział Semiã.

– Panie redaktorze, chodźcie. – Poeta kiwnął znacząco w jego stronę. – Zapraszam, usiądźcie. – Semiã wyciągnął do niego rękę, w której trzymał cygaro, i wcisnął mu je w garść. Końcówka była już obcięta. Wziął ze stołu zapałki i podał Amandusowi ogień. Końcówka zwiniętego kubańskiego tytoniu rozżarzyła się tak mocno, że twarz lekko schowanego w kącie ideologa na chwilę się rozjaśniła. Amandus dojrzał w niej głęboki spokój. To nie była ta sama twarz, która jeszcze przed chwilą chłodno i z naciskiem ostrzegała przed północnym wiatrem. To dodało Amandusowi śmiałości i kiedy tylko wypuścił z ust dym, rzekł słowami poety:

– Pòmión łońsczëch czasów / deade sã w ce òdzéwô / jes w mòcë starków / chtërnëch jes nie znôł / i nie ùzdrzisz…[3]

– Pòmión czasów. Znacie poezję mojego ulubionego poety, Jana Zbrzëcë – Semiã był wyraźnie zadowolony.

– Tylko pojąć nie mogę, że ktoś, kto lubi tak głęboko zaglądać w naszą przeszłość, tak złą kształtuje przyszłość – zaatakował Amandus.

– Tédë kam na sërcu brzadã[4] – odpowiedział Semiã słowami wiersza Zbrzëcy „Pòspòdlé brzadë”.

– Zrzućcie te kamienie. Rozwijając kulturę Kaszubów, możemy iść wybranym szlakiem, jaki wskazuje nam nabyte doświadczenie, i kierować się przekonaniem, że nie nadstawiając głowy, przeżyjemy jeszcze pięćdziesiąt lat jako grupa językowa. Ale możemy też tworzyć kulturę ze świadomością kaszubskiej narodowej tożsamości. Proponować alternatywę dla tej pierwszej ścieżki w oparciu o odrębność.

– Z Polską czy bez Polski?

­– Przepraszam, ale czy ja wyglądam na głupiego…?

– To ja przepraszam ­­– Semiã udobruchał się trochę – ale hasło „kaszubskiej narodowej tożsamości” spowoduje tylko kłótnie i nic więcej. Nowoczesna tożsamość obejmuje wzajemne przenikanie i dopełnianie się różnych rodzajów kulturowej, a nawet politycznej przynależności.

– Pięknie pan to ujął. Zgoda, „dopełnianie się”. Ale tego właśnie brakuje. Jest za to całkowite upodobnienie się kaszubskiej kultury do polskiej obyczajowości. I tak będzie dopóty, dopóki Kaszubi nie odróżnią się od Polaków, to znaczy – dopóki nie będą z Polakami równymi. Dlatego mówię panu, że z Polską i w Polsce, bo nią jesteśmy tak samo, jak Polacy nią są. Jako obywatele polscy kaszubskiej narodowości wciąż musimy być w nieustannym dialogu z Polakami i innymi narodami, do których to państwo należy.

– Jesteście pewni, że to coś zmieni; że nie skończy się wymarciem, tak jak w pierwszym przypadku, grupy językowej?

­– To zrozumiałe, że o zwycięstwie takich idei, oprócz ich potrzeby i mądrości, rozstrzyga natura argumentów w przedstawianiu ich istoty. Dlatego wszystko zależy od samych Kaszubów.

– No tak, i co dalej?

­– Chodzi o to, że zyskujemy więcej argumentów, choćby po to, by znaleźć odpowiedź na proste pytanie: po co uczyć się kaszubskiego?

– I to jest ta recepta na prawdziwość Kaszubów?

– Dajmy ludziom wolność. Niech wybierają między byciem a zapomnieniem. Nic więcej. Tak mało albo tak wiele.

– Między byciem a zapomnieniem – powtórzył Pioter Semiã. Midzë bëcym a niebëcym. Dzwoniło mu w głowie. Wstał i odszedł. Za nim została mgiełka dymu z cygara, którą Amandus długo jeszcze widział, jak wiła się między ludźmi i meblami, żeby w końcu, po cichu, dolecieć do uchylonego okna i ulotnić się w przejrzystym północnym powietrzu.

 

[1] Nieść kaszubszczyznę na sztandarach (kasz.).
[2] Dokąd idziecie, Kaszuby? (łac.).
[3] Echo uszłych czasów / jednak się w tobie odzywa / jesteś w mocy przodków / których nie znałeś / i nie ujrzysz… (kasz.).
[4] Wtedy kamień na sercu owocem (kasz.).

część 4

Ne starnë ùżëwôją kùszków (an. cookies). Przezérając je bez zjinaczi ùstôwù przezérnika dôwôsz zgòdã do jich spamiãtëwaniô.